Podróż Daleki Wschód
"Miasto aniołów, wielkie miasto, wieczny klejnot, niezdobywalne miasto boga Indry, wspaniała stolica świata wspomaganego przez dziewięć pięknych skarbów, miasto szczęśliwe, obfitujące w ogromny Pałac Królewski, który przypomina niebiańskie miejsce gdzie rządzi zreinkarnowany bóg, to miasto dane przez Indrę, zbudowane przez Wisznu" - to pelna nazwa Bangkoku w języku tajskim. Miasto to było pierwszym miastem azjatyckim, które dane mi było odwiedzić na początku lat 80, ubiegłego wieku. Później powracałem tu jeszcze trzykrotnie - za każdym razem służbowo. Nie dawało to wielu okazji do eksploracji tego fascynującego miejsca (w Bangkoku znajduje się około 400 bogato zdobionych świątyń buddyjskich i hinduistycznych), ale coś niecoś udało się jednak zobaczyć. Oprócz wizyty w cudownie kolorowej świątyni Wat Phra Keo, sąsiadującej z pochodzącym z końca XVIII wieku pałacem królewskim, najbardziej zapadła mi w pamięć wycieczka po klongach (kanałach) i rozlewiskach Menamu, zwanego przez Tajów Chao Phraya, na pływający targ (floating market). Niestety - w czasie wizyty w Wat Phra Keo nie miałem z sobą aparatu, tak więc fotograficzna relacja ogranicza się do drugiego z wyżej wymienionych miejsc. Taki rejs po klongach miałem okazję odbyć dwukrotnie.
Sam Bangkok jest miastem stosunkowo młodym. Po zniszczeniu przez wojska birmańskie w 1764 roku dawnej stolicy Syjamu, Ajutthaji, zbudowano tu obóz warowny. Król Rama I ustanowił tu nową stolicę a podczas swojej koronacji w 1782 roku nadał jej w/w długą nazwę.
Miasto jest zabudowane dość chaotycznie. Licznymi arteriami komunikacyjnymi są wspomniane wyżej kanały (klongi). Pełnią one również funkcję pewnego rodzaju miejsca zamieszkania, gdyż wielu mieszkańców Bangkoku mieszka na stałe w łodziach. Ruch samochodowy w Bangkoku jest niezwykle intensywny. Pojazdów jest bardzo dużo, przez co ogromnym problemem są gigantyczne korki i powodowane przez samochody zanieczyszczenie powietrza. Sytuację łagodzi nieco dość duża ilość parków i terenów zielonych, ale życie w Bangkoku do łatwych nie należy.
Dużym problemem dla miasta jest reputacja miasta seksu. Na ulicach Bangkoku można spotkać nocą niezliczoną ilość prostytutek. Większość nocnych klubów, salonów masażu i domów publicznych znajduje się na Patpongu - dzielnicy "czerwonych latarni", odwiedzanej często przez licznych turystów.
Ze zwiedzanych w Bagkoku miejsc zdecydowanie największe wrażenie zrobiła na mnie Wat Phra Keo, zwana Świątynią Szmaragdowego Buddy. Choć nie jest to budowla bardzo stara (jej budowę ukończono na początku XX wieku), jest ona bardzo piękna i kolorowa. Wewnątrz znajduje się wiele posągów Buddy, wykonanych ze złota, srebra i kamienia. Nad wszystkim góruje figurka "szmaragdowego Buddy" umieszczona na złotym cokole z baldachimem oraz naturalnej wielkości Budda wykonany ze złota i ważący 75 kg, rzeźbiony i zdobiony drogimi kamieniami. Posadzka świątyni wysadzana jest srebrnymi płytkami, zaś jej ściany przyozdabiają malowidła przedstawiające sceny z życia Buddy. Wbrew swej nazwie "szmaragdowy Budda" nie jest wykonany ze szmaragdu, lecz z zielonego jadeitu.
Spore wrażenie robi też XIX-wieczna, buddyjska świątynia Wat Arun (Świątynia Świtu), lecz tę widziałem jedynie z zewnątrz. Nie było mi dane zobaczyć innych atrakcji, takich jak Wat Pho (Światynia Leżącego Buddy) - najstarsza światynia Bangkoku czy Wat Traimit (Świątynia Złotego Buddy) z 3-metrowym, ważącym 5,5 tony złotym posągiem Buddy.
Zdjęcia pochodzą z lat 1980-1983 i są zeskanowanymi diapozytywami, stąd ich nienajlepsza jakość.
W Malezji miałem okazję być czterokrotnie w latach 80-tych. Wszystkie te wizyty były jednak bardzo krótkie (2-3 dni) i ograniczały się w zasadzie tylko do stolicy - Kuala Lumpur. Obowiązki zawodowe nie dawały wielu możliwości zwiedzania. Pamiętam ożywione ulice, pełne kramów i sklepików i dużo bujnej, tropikalnej roślinności. Nie było wówczas jeszcze Petronas Tower - nie było więc możliwe spojrzenie na miasto z lotu ptaka.
W czasie jednego z pobytów w K.L. (jak potocznie nazywają swoją stolicę Malezyjczycy) mieliśmy okazję pojechać na półdniową wycieczkę do Batu Caves, jaskiń położonych kilkanaście kilometrów na północ od miasta, w których znajduje się kilka hinduistycznych świątyń, oraz do Genting Highlands - nieoficjalnie zwanego "malezyjskim Las Vegas". Aby dostać się do Batu Caves należy pokonać efektowne szerokie schody prowadzące do jaskiń znajdujących się około 100 m wyżej. Same świątynie też robią spore wrażenie. Niestety, skromny aparat, jakim wówczas dysponowałem nie pozwalał na zrobienie zdjęć przy skąpym oświetleniu. Do kompleksu hotelowego Genting Highlands i kasyna usytuowanego na szczycie góry wznoszącej się na 1.850 m n.p.m. dojechaliśmy kolejką linową, której trasa wiodła nad bujną tropikalną dżunglą, porastającą zbocza góry. W drodze powrotnej zobaczyliśmy jeszcze pięknie usytuowaną świątynię chińską. Z podróży do Malezji wryły mi się jeszcze w pamięć liczne odkrywkowe kopalnie cyny, dobrze widoczne z samolotu podchodzącego do lądowania w Kuala Lumpur.
Zamieszczone poniżej zdjęcia to skany diapozytywów, w większości z mojej pierwszej podróży do Malezji w czerwcu 1980 roku.
Singapur jest chyba moim ulubionym miastem Dalekiego Wschodu. Miałem okazję być tu kilkakrotnie, zarówno podczas podróży akwizycyjnych jak i na targach międzynarodowych. W czasie najdłuższego pobytu w 1996 roku w podróży towarzyszyła mi żona, której również "Miasto Lwa" (bo tak tłumaczy się sanskrycką nazwę Singapura) przypadło do gustu.
Współczesny Singapur jest miastem na wskroś nowoczesnym, choć można znaleźć w nim również relikty przeszłości. Miasto nie jest stare. Terytorium, na powstało, zostało wydzierżawione w 1819 roku na placówkę handlową od sułtanatu Johor przez Kompanię Wschodnioindyjską. 7 lat później zostało odkupione od sułtana przez Brytyjczyków.
Wielkie zasługi dla rozwoju Singapuru położył Sir Thomas Stamford Bingley Raffles, uważany za założyciela miasta. Ogłosił on zwolnienie kupców z podatków, co spowodowało bardzo szybki napływ imigrantów i rozwój gospodarczy. Raffles zaplanował szczegółowo przyszły rozwój miasta i portu, włącznie z tym, iż sporządził szczegółowy projekt, z pełną siatką przyszłych ulic, dzielnic handlowych i mieszkalnych.
Po I wojnie światowej Singapur stał się najważniejszą brytyjską bazą wojskową na Dalekim Wschodzie. Zaprojektowany tak, aby mógł oprzeć się atakom morskim, w lutym 1942 roku został jednak zdobyty przez Japończyków od strony lądu i był okupowany przez nich do 1945 roku. W roku 1963 Singapur przystąpił do Federacji Malezji, ale już w 1965 roku odłączył się, tworząc niepodległe państwo. Dynamiczny rozwój gospodarczy sprawił, że stopa życiowa mieszkańców Singapuru należy do najwyższych w Azji. Gospodarka tego miasta-państwa należy do najbardziej liberalnych na świecie, a obciążenia podatkowe - do najniższych.
Miasto jest bardzo czyste, co nie może dziwić, skoro za rzucenie na ulicę np. niedopałka papierosa grozi kara w wysokości 500 dolarów. Mimo wielkomiejskiego charakteru posiada wiele parków i skwerów, będących oazami zieleni. Do miasta należy również kilka wysepek, w tym piękna, porośnięta tropikalnym lasem Sentosa, na której znajduje się kilka ładnych plaż, zabudowania dawnego brytyjskiego fortu oraz wspaniałe akwarium morskie "Underwater World", gdzie zwiedzający ma wrażenie stąpania po morskim dnie (idzie się chodnikiem umieszczonym pod powierzchnią wody a kolorowe ryby przepływają nad głową i po bokach oszklonego tunelu). Na wyspę można dotrzeć autobusem, pieszo lub kolejką linową. Inną, godną odwiedzin atrakcją Singapuru jest Jurong Bird Park, gdzie można obejrzeć piękne okazy tropikalnych ptaków.
Choć w Singapurze dominującą grupę etniczną stanowią Chińczycy (77%), to mniejszości (Malajowie - 14%, Hindusi - 8% i Europejczycy - nieco ponad 1%)wyraźnie zaznaczają swą obecność. Oprócz tradycyjnych chińskich domów i świątyń znajdziemy tu całkiem sporą dzielnicę hiduską z własnymi świątyniami, pełną gwaru, sklepów sprzedających sari, przesyconą zapachem indyjskich przypraw i curry. Znajdziemy także kościoły chrześcijańskie różnych wyznań i pozostałości dawnej architektury kolonialnej., której przykładem są gmachy rządowe i kultowy "Raffles Hotel".
Lubiliśmy spacerować ulicami Singapuru również po zmierzchu, gdy tonęły one w feerii barwnych reklam, świateł i świątecznych dekoracji. Mimo, że chrześcijanie stanowią znikomy procent ludności w mieście wyraźnie dawał się odczuć nastrój zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, o czym świadczyły liczne przystrojone choinki, szopki oraz puszczane z głośników w centrach handlowych kolędy. Ponoć i święta innych kultur (chiński Nowy Rok, koniec ramadanu nazywany przez Malajów "Hari Raya" i inne) są celebrowane w Singapurze równie uroczyście.
Większość zamieszczonych zdjęć pochodzi z mojej podróży z przełomu listopada i grudnia 1996 roku. Niektóre są skanami slajdów z wcześniejszych podróży z lat 80. i 90. ubiegłego wieku.
W czasie moich czterech podróży służbowych do Manili w latach 80-tych miałem okazję trochę zobaczyć miasto, w którym wyraźnie da się odczuć wpływy kultury iberyjskiej. Mimo, że orientalne oblicze Manili jest oczywiście też widoczne, to ponad 300-letnia kolonizacja hiszpańska pozostawiła niezatarte ślady. W religii, zwyczajach, strojach, architekturze, nazewnictwie a nawet w kuchni. Filipiny są jedynym krajem azjatyckim o zdecydowanej przewadze katolików (prawie 63%). Dużą grupę stanowią też protestanci (prawie 22%). Stąd też świątynie chrześcijańskie i kapliczki spotyka się na każdym kroku. Ich architektura, zwłaszcza tych katolickich, zdradza wyraźne wpływy hiszpańskie. Również ludowe stroje, tańce i muzyka wykazuje dużo cech wspólnych z kulturą dawnej metropolii. I choć dziś niewielu Filipińczyków mówi w języku Cervantesa, to nazwy wielu miejscowości i ulic są czysto hiszpańskie. Również waluta filipińska nosi nazwę "peso".
Charakterystycznym elementem manilskiej ulicy są tzw. "jeepneys". Są to pojazdy kursujące po określonych trasach, zabierające około 10 pasażerów, które można zatrzymać w dowolnym miejscu. Przypominają nieco jeepy, ale są dłuższe i niezadaszone. Mają masę różnych ozdóbek, bo każdy właściciel chce by jego "jeepney" odróżniał się od innych.
Rzuca się również w oczy religijność Filipińczyków. Już w okresie adwentu bożonarodzeniowe szopki widuje się wszędzie. W hotelach, restauracjach, sklepach, na dachach domów, a nawet w takich miejscach jak... szalety publiczne. W Manili silnie zaznaczają swą obecność także Chińczycy, którzy są właścicielami wielu sklepów i restauracyjek.
Choć sama Manila liczy ok. 1,7 mln mieszkańców, to ludność całej aglomeracji, zwanej Metro Manila, wskład której wchodzą również Quezon City, Caloocan, Pasay, Pasig i Makati sięga 12 mln. W centrum miasta warto zobaczyć fragmenty XVI-wiecznych fortyfikacji, kościół św. Augustyna z początków XVII wieku, rezydencję prezydenta (pałac Malacanang) czy neogotycki kościół św. Sebastiana. Na wzgórzach umiejscowiony jest piękny cmentarz żołnierzy, poległych w czasie II Wojny Światowej podczas walk z Japończykami, który jest oazą ciszy i spokoju.
Oprócz wizyty Manili, miałem okazję odbyć ciekawą wycieczkę do odległych o około 100 kilometrów od stolicy wodospadów Pagsanjan (niegdyś znanych jako Magdapio Falls), usytuowanych niedaleko miejscowości Cavinti w prowincji Laguna, na którą zabrał nas nasz partner handlowy. Wodospady są jedną z największych atrakcji turystycznych regionu. Są położone na rzece Bumbungan, na stokach gór Sierra Madre. Najwyższy z nich mierzy 120 m. Samochodem dojeżdża się do miejsca odległego o kilka kilometrów od samych wodospadów. Dalsza podróż odbywa się łodziami, a każdą z nich kieruje dwóch wioślarzy. Na początkowym odcinku koryto rzeki jest dość szerokie a nurt niezbyt wartki. Po przepłynięciu 2-3 kilometrów rzeka zwęża się, brzegi stają się strome, pojawiają się skaliste, nachylone ściany, po których spływają wody płynących przez dżunglę potoków. Nurt rzeki staje się coraz bardziej wartki, pojawiają się bystrza. Rzeka płynie teraz skalnym wąwozem o prawie pionowych ścianach. Od czasu do czasu mija się małe wodospady, spadające ze skalnych urwisk. Na drzewach porastających górną część wąwozu można wypatrzeć wiele ptaków i baraszkujące małpy. Wreszcie dopływa się do niewielkiego jeziorka u stóp wysokiego skalnego progu, z którego spada z hukiem główny wodospad Pagsanjan. Za wodospadem jest niewielka grota, do której można dostać się tratwą, zamocowaną przy pomocy stalowej liny. Miejsce jest przepiękne. Warto zrobić zdjęcia i pospacerować brzegami rzeki. Można też powspinać się na wielkie głazy leżące w jej nurcie. Powrotna droga zajmuje dużo mniej czasu, jako że płynie się z prądem rzeki. Wracając do Manili warto zatrzymać się jeszcze przy malowniczych polach ryżowych pod miejscowością San Pedro. Tę podróż do Pagsanjan Falls miałem okazję odbyć trzykrotnie - w grudniu 1980, 1982 i 1983 roku.
Zamieszczone zdjęcia są skanami slajdów z podróży na Filipiny w grudniu 1983 roku (większość) oraz w czerwcu 1980 roku.
Jan Huyghen van Linschotten, holenderski żeglarz w służbie portugalskiej, przepływając pod koniec XVI wieku obok wybrzeży Tajwanu użył określenia "Ilha Formosa", znaczącego "piękna wyspa". Nazwa "Formoza" używana jest zamiennie z nazwą "Tajwan" do dziś, a wspomniany Holender miał niewątpliwą rację - wyspa jest naprawdę piękna. Zróżnicowana rzeźba powierzchni, wysokie góry, strome skaliste wąwozy, wartkie rzeki i wodospady, zjawiska geotermalne, atrakcyjne dla oka formy erozyjne skał i będące skutkiem działalności człowieka tarasy uprawowe, herbaciane plantacje. miejscowy folklor, wyśmienita kuchnia czy, last but not least, piękne, zabytkowe budowle - wszystko to sprawia, że Tajwan jawi się jako nader interesujący cel wojaży dla wielu turystów.
Tę piękną wyspę odwiedziłem czterokrotnie. W latach 80. XX wieku - przy okazji prowadzonej wspólnie z naszym agentem handlowym akwizycji i w 1993 roku - przy okazji uczestnictwa firmy w międzynarodowych targach w Taipei. Nasz partner handlowy tak organizował nasz pobyt, by oprócz załatwienia spraw służbowych pokazać nam ciekawe miejsca na wyspie - głównie na północy (z racji lokalizacji jego siedziby). Tylko raz miałem okazję pojechać na południe do Kaohsiung - drugiego co do wielkości miasta Tajwanu. Pobyt w Kaohsiung był jednak bardzo krótki i nie mieliśmy nawet okazji, aby zwiedzić to miasto. Z podróży tej pamiętam jednak piękne tarasy ryżowe i plantacje herbaty położone na zielonych wzgórzach w pobliżu Taichung.
Na pólnocy wyspy mieliśmy okazję zwiedzić przede wszystkim stolicę Tajwanu - Taipei. Miasto powstało w XVIII wieku, nie jest więc stare, ale posiada kilka ciekawych miejsc, godnych odwiedzenia. Przede wszystkim warto zobaczyć tutejsze Muzeum Narodowe (National Palace Museum), w którym zgromadzono wiele cennych eksponatów, które armii Czang Kaj-szeka udało się wywieźć podczas ewakuacji z Chin kontynentalnych w 1949 roku. Muzeum otacza bardzo malowniczy park, zaś w pobliżu mieści się interesujący kompleks National Revolutionary Martyrs' Shrine. Innymi, godnymi polecenia miejscami są: XVIII-wieczna świątynia Longshan, XIX-wieczna świątynia Konfucjusza, świątynia Baoan oraz mauzolea Sun Yat-sena i Czang Kaj-szeka.
Mieliśmy też okazję zwiedzić buddyjską świątynię w Keelung i pobliski rezerwat Yelhiu Rocks ze wspaniałymi grzybami skalnymi, ukształtowanymi przez erozję na brzegu oceanu oraz gorące źródła Beitou w pobliżu stolicy. Odwiedziliśmy też piękny park w Cihu koło Taoyuan, na terenie którego mieści się Narodowa Izba Pamięci Czang Kaj-szeka. W środku znajduje się tymczasowy grobowiec tego chińskiego przywódcy, a w pobliskim mauzoleum Touliao - grób jego syna Czang Czing-kuo. W czasie naszej wizyty w tym miejscu Czang Czing-kuo sprawował jeszcze urząd prezydenta Tajwanu. Przy budynku dzień i noc gwardziści pełnią wartę honorową.
Podczas jednej z podróży byliśmy też w miejscowości Wulai, gdzie mogliśmy podziwiać piękne wodospady i gorące źródła.
Zamieszczone zdjęcia pochodzą z podróży, odbytej w marcu/kwietniu 1993 roku oraz z wcześniejszej podróży z grudnia 1983 roku.
W Japonii miałem okazję być tylko raz w 1984 roku i tylko w stolicy - Tokio. Pobyt nie był długi. Trwał jedynie 5 dni, ale dzięki temu, że obowiązki zawodowe nie absorbowały mnie w takim stopniu jak pozostałych członków delegacji, miałem trochę czasu, aby na tyle, na ile to było możliwe, zapoznać się z tą metropolią.
Obecne Tokio powstało w XII wieku jako osada rybacka w pobliżu zamku Edo. Ieyasu Tokugawa - założyciel dynastii shogunów, uczynił z Edo faktyczną stolicę kraju. Pozostawało ono siedzibą dynastii Tokugawa do "Rewolucji Meiji" w XIX wieku. W 1868 roku miasto otrzymało nową nazwę Tokio, co znaczy "wschodnia stolica", i oficjalnie stało się siedzibą cesarza. W końcu XIX wieku, po wielkim pożarze, rozpoczęto przebudowę Tokio. Powstała wówczas zbudowana w stylu zachodnim Ginza i park Ueno, a charakterystyczne drewniane mosty na rzece Sumida zastąpiono konstrukcjami stalowymi. Modernizacja miasta na większą skalę nastąpiła przy okazji budowy dzielnicy rządowej, usytuowanej wokół pałacu cesarskiego. Kolejna przebudowa miała miejsce po wielkim trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Tokio w 1923 roku. Zasypano wówczas wiele kanałów miejskich, i przeznaczono je pod ulice lub zabudowę, postawiono wiele gmachów w stylu zachodnim i rozpoczęto budowę metra. W czasie II wojny światowej miasto zostało zniszczone przez bombardowania amerykańskie, w szczególności - przez wielki pożar wywołany nalotem w marcu 1945 roku. Po zakończeniu działań wojennych podjęto odbudowę, a zorganizowane w Tokio w 1964 roku Igrzyska Olimpijskie również wpłynęły na modernizację miasta. W latach następnych nastąpił wyraźny rozrost aglomeracji tokijskiej.
W czasie mojego krótkiego pobytu miałem okazję odwiedzić piękną świątynię Sensoji i otaczającą ją barwną dzielnicę Asakusa, park i świątynię Meiji Shrine, Ruchliwą, ożywioną Ginzę i Shinjuku a także Ueno, Ameyoko i Akihabarę. Obejrzałem również (oczywiście tylko z zewnątrz) pałac cesarski, w pobliżu którego mieścił się nasz hotel.
Największe wrażenie zrobiły na mnie dwie świątynie Sensoji Temple i Meiji Shrine. Sensoji jest najstarszą buddyjską świątynią w Tokio. Jest ona poświęcona Kannon - bogini miłosierdzia. Wedle legendy posąg tej bogini został znaleziony w VII wieku w nurtach rzeki Sumida przez dwóch braci rybaków - Hinokuma Hamanari i Hinokuma Takenari. Pierwsza światynia powstała tu w 645 roku. Pierwszy shogun z dynastii Tokugawa uznał Sensoji za świątynię opiekuńczego bóstwa dla całego klanu Tokugawa. Do światynii prowadzi piękna zewnętrzna brama Kaminarimon ("Brama Grzmotu ") i wewnętrzna - Hozomon ("Brama Skarbca").
Szintoistyczna świątynia Meiji jest stosunkowo nowa. Została otwarta w 1920 roku i jest poświęcona, uznanym za bogów, duchom cesarza Meiji i jego żony, cesarzowej Shoken. Otacza ją piękny, nastrojowy park, będący oazą ciszy i spokoju. Droga do niej wiedzie przez charakterystyczne drewniane, japońskie tori (bramę). Zniszczona w czasie nalotów w 1945 roku świątynia została odbudowana w 1958 roku.
Wszystkie zdjęcia są skanami slajdów.
Do Szanghaju trafiłem w czerwcu 1995 roku na międzynarodowe targi "Metaltech-95", na których firma, w której wówczas pracowałem, organizowała własne stoisko. Leciałem z przesiadkami w Amsterdamie i Hongkongu i w każdym z tych portów mój bagaż ręczny wywoływał duże poruszenie i zainteresowanie służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Przyczyna była bardzo prozaiczna - wiozłem z sobą kilkanaście kilogramów półwyrobów z metali (blachy, taśmy, pręty, płaskowniki itp.), które miały być eksponatami. Oczywiście każda lotniskowa "bramka" czy rentgen od razu to wyłapywały i kończyło się to detaliczną kontrolą. Ale poza tą kołomyją podróż była całkiem przyjemna.
Szanghaj zrobił na mnie ogromne wrażenie tłumami na ulicach i widocznym boomem budowlanym. Właściwie spora część tego najludniejszego miasta Chin (wówczas 8,5 mln - samo miasto i ok. 16 mln - cała aglomeracja) była wielkim placem budowy. Wznoszono dziesiątki nowoczesnych i eleganckich wysokościowców, mających pomieścić banki, biura wielkich korporacji, hotele i urzędy. Budowano estakady, po których miano poprowadzić drogi dla rosnącej liczby samochodów. Oczywiście, zachowało się jeszcze sporo starych budynków, ale los tych, które nie stanowiły cennych zabytków stał pod dużym znakiem zapytania. Sporym utrudnieniem w poruszaniu się po mieście była słaba, generalnie rzecz biorąc, znajomość języków obcych wśród jego mieszkańców. Recepcjoniści hotelu, w którym mieszkaliśmy radzili, żeby nosić przy sobie jego wizytówkę z adresem napisanym po chińsku, którą w razie czego można będzie pokazać taksówkarzowi. Na szczęscie drugiego dnia, przyleciał z Singapuru pracownik naszej spółki, Chińczyk, który pomagał nam w obsłudze klientów. Było to dla nas dużym ułatwieniem. David - bo takie było jego europejskie imię (Chińczycy, oprócz właściwego chińskiego imienia używają często w relacjach z cudzoziemcami imion europejskich) też nie rozumiał w 100% języka mówionego, którym posługiwano się w Szanghaju, ale wówczas przechodził na "krzaczki" i zapis pozwalał mu rozwiać wątpliwości.
Jak to bywa w podróży służbowej,większość czasu zabierały sprawy zawodowe, ale późne popołudnia i wieczory były wolne. Chodziliśmy więc sporo po mieście i próbowaliśmy wyśmienitej kuchni. Najbardziej zapadła mi w pamięci pyszna potrawa z młodziutkich węgorzy, podanych w gęstym i bardzo pikantnym sosie (nazwy, niestety nie zapamiętałem) i kaczka po pekińsku.
Miasto Szanghaj ma blisko 1000-letnią historię, co jak na Chiny, nie jest może zbyt imponujące. Pierwsze wzmianki mówią o nim, jako o małej wiosce, położonej w prefekturze Suzhou (sama miejscowość Suzhou jest pięknym, zabytkowym miastem, położonym około 100 km na zachód od Szanghaju). Dopiero w roku 1553 Szanghaj został otoczony murami i tę datę uważa się za założenie miasta. Jako ważny, strategiczny port morski i ośrodek handlowy Szanghaj zaczął rozwijać się dopiero w XIX wieku za sprawą Europejczyków, którzy po tzw. pierwszej wojnie opiumowej (1839-1842) i podpisaniu kończącego ją układu nankińskiego uzyskali gwarancje otwarcia portu dla międzynarodowego handlu. Kolejne traktaty zapewniły Wielkiej Brytanii, Francji, USA i Japonii eksterytorialne koncesje. Na początku XX wieku Szanghaj stał się największym centrum finansowym na Dalekim Wschodzie. W styczniu 1932 roku miasto zostało zajęte przez Japończyków, którzy okupowali je do 1945 roku. Począwszy od roku 1992, rząd chiński nadaje ulgi podatkowe i wprowadza rozmaite ułatwienia, aby zachęcić przedsiębiorców z Chin i z zagranicy do lokowania inwestycji w mieście.
Wiedząc, że nieprędko będziemy mieli okazję do ponownej wizyty w Państwie Środka postaraliśmy się tak zorganizować pracę na stoisku, by każdy miał przynajmniej jeden dzień na zwiedzanie. Ja swój czas wykorzystałem na odwiedzenie pięknej Świątynii Jadeitowego Buddy, ogrodów Yuyuan oraz spacer po Bundzie, reprezentacyjnej alei położonej nad odnogą Jangcy.
Świątynia Jadeitowego Buddy nie należy do najstarszych. Została założona w 1882 roku, by pomieścić dwa jadeitowe posągi Buddy, przywiezione do Szanghaju z Birmy. Została ona zniszczona podczas rewolucji, która obaliła dynastię Tsing (Qing). Oba posągi na szczęście ocalały, a nowa świątynia została wzniesiona na obecnym miejscu w latach 1918-1928.
Ogrody Yuyuan, zlokalizowane w centrum starego Szanghaju, niedaleko historycznej świątynii Chenghuangmiao pochodzącej z wczesnego okresu dynastii Ming (przełom XIV i XV wieku) są uważane za jedne z największych i najpiękniejszych ogrodów chińskich w regionie. Zostały one założone w II połowie XVI wieku. Obok pięknych ogrodów i pawilonów w skład kompleksu wchodzi również wymieniona wyżej świątynia, zwana także Świątynią Bóstw Miasta oraz współczesne, ale utrzymane w tradycyjnym chińskim stylu centrum handlowe z dziesiątkami sklepów i restauracji.
Bund to z kolei reprezentacyjna aleja ciągnąca się wzdłuż rzeki Huangpu, jednej z odnóg Jangcy. W tym rejonie miasta osiedlali się niegdyś Europejczycy. Na przełomie XIX i XX wieku powstały tu siedziby wielu banków, kompanii handlowych, redakcji gazet itp. Roztacza się stąd ładny na leżącą po drugiej stronie dzielnicę Pudong z charakterystyczną wieżą telewizyjną Oriental Pearl Tower. Bulwar jest zawsze pełen ludzi, zarówno miejscowych, jak i turystów.
W Hongkongu miałem okazję być tylko jeden dzień. I to nawet niecały. Ot, taki przerywnik w podróży powrotnej z Szanghaju do Europy. Czasu starczyło tylko na tyle, żeby wziąć taksówkę, pojechać do centrum i oddać się zakupom. Był rok 1995 i wówczas nad Hongkongiem powiewała jeszcze brytyjska flaga.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Widzę Leszku,że niedługo tu nic nie będzie działało.Pozwoliłam sobie obejrzeć Twoją podróż.
Pozdrawiam-) -
Dziękuję nieznanemu (bo nie działają powiadomienia) Kolumberowiczowi za plusy na tę podróż oddane 5 lutego 2014 roku. Pozdrawiam.
-
dobra wycieczka w dobrym czasie :)
-
Oglądane dzisiaj zdjęcia z lat 80-tych mają swój niepowtarzalny klimat. Bardzo ciekawa relacja. Zdjęcia interesujące, ale opis bardzo dokładny i zainteresował mnie. Przeczytałam całość z ogromną ciekawością. Marzy mi się Daleki Wschód, jeszcze nie byłam. Dziękuję za tak ciekawy opis, przynajmniej mogłam mentalnie zwiedzić te miejsca.
-
Super wyjazdy, tylko zazdraszczać.
-
Niby Daleki Wschód - jak piszesz, ale odkąd otworzono nasze drzwi na świat jest coraz bardziej nam "bliski"... ;-)
Serdecznie pozdrawiam :-). -
Ładne foty, interesujące uwagi i ciekawy opis - tym cenniejsze, że w tym roku zamierzam odwiedzić te miejsca! :)
Pozdrawiam i dziękuję za komentarze :) -
Oj, wrócę tu jeszcze - na razie obejrzałam Singapur - fajnie porównać z tym, co widziałam. Ale jest tu więcej perełek ;)
-
Dziękuję, miło mi, że sie podoba.
-
Niesamowicie ciekawe i różnorodne są Pana podróże. Jestem pod wrażeniem i nie moge się oderwać. Pozdrawiam:)
-
Chyba właśnie tak się to stworzenie nazywa....
-
Piękny jest ten konik morski nie wiem jak to nazwać
+ -
piękne są te Twoje stare fotografie Leszku!!!
-
Dziękuję za uznanie. Moim ulubionym miejscem na Dalekim Wschodzie jest Singapur, ale wycieczka do Pagsanjan Falls na Filipinach była też super.
-
W poludniowo-wschodniej Azji bylem w 3 krajach, ale akurat jedynym wspolnie zazebiajacym sie punktem bylo Tokio, w ktorym ja bylem jakies 4 dni, wiec wlasnie te zdjecia ogladnalem z najwiekszym zainteresowaniem. W Tokio robilem stosunkowo mniej zdjec, wiecej tego miasta mam na filmie, ale akurat tego odcinka nie ma na youtube, abys mogl skonfrontowac :-)
-
Dziękuję.
-
Az trudno uwierzyc ze niektore zdjecia maja blisko 30 lat , sa tak piekne
-
Odległa i w przestrzeni i w czasie, bo ostatni raz w tych rejonach byłem w 1995 r. (Chiny) i 1966 r. (Singapur). Myślę, że Twoja podróż będzie ciekawsza, bo moje zwiedzanie było ograniczone do wolnego czasu między zajęciami służbowymi i z tego względu nie mogłem zobaczyć wszystkiego, na co miałbym ochotę. Życzę udanej podróży po Państwie Środka i wielu niezapomnianych wrażeń. Pozdrawiam.
-
Ciekawa, choć trochę odległa podróż. Ja wybieram się w kwietniu na 20 dni po Chinach. Sadzę że będzie też tak pięknie jak na Twoich zdjęciach. Pozdrawiam tadek
Wróciłem na K. (o dziwo działa :P ), żeby popatrzeć sobie na Filipiny :) Ubzdurało się w mojej głowie, żeby kiedyś się tam wybrać :)
Pozdrawiam serdecznie! :)
K.